Strona:Karol May - Bryganci z Maladetta.djvu/33

Ta strona została uwierzytelniona.

— Może mam się jeszcze modlić i wdziać żałobę?
— Naturalnie.
— Dobrze, biorę na siebie ten ciężki obowiązek. Ale chciałbym ci przedtem coś powiedzieć odnośnie do Józefy.
— Mów, słucham.
— Co znaczą te dzisiejsze przesadne czułości?
— Przesadne? Nie uważam. Czy nie powinna się była ucieszyć z powrotu kuzyna?
— To nie była radość siostrzana! Mam wrażenie, że twoja córka kocha się we mnie.
— I ja mam to samo wrażenie — odparł chłodno don Pablo.
— I nie wzbraniasz jej tego?
— Żadne zakazy tu nie pomogą, serce nie sługa.
— Widzisz chyba, że miłość ta jest bardzo nie na miejscu?
— Nie, tego nie widzę.
— Nie? Więc uważasz, że może być stadło z Józefy i ze mnie?
— Nie uważam tego za niemożliwe.
— Ale ja! Nie jest przecież szlachcianką.
— Ty także nie jesteś szlachcicem.
— Przeciwnie! Od dziś jestem hrabią de Rodriganda.
— I ona może w dniu ślubu powiedzieć tak samo, jak ty: od dziś jestem hrabiną de Rodriganda!
— Ależ jest ode mnie starsza, a przytem nieładna, nawet nie przystojna!
— Nie będziesz więc miał powodu do obaw, że cię zdradza, a to wiele znaczy, mój drogi.

29