— Niech was djabli wezmą! — zawołał zżymając się Alfonso.
— Jeżeli nas djabli wezmą, to i ciebie z nami. Tworzymy jedną całość. Wszyscy troje spojeni jesteśmy najmocniejszym węzłem: zbrodnią. Nigdy w życiu nie potrafisz się nas pozbyć; o tem powinieneś pamiętać.
— A jeżeli spróbuję?
— Zginąłeś!
— A wy razem ze mną!
— Tego nie przypuszczam. Wszystko zależy od sposobu, w jaki się bierze do rzeczy. Zastanów się głębiej, a zrozumiesz, że mamy nad tobą przewagę. Tem, czem jesteś, jesteś tylko przez nas. Żyjesz i zginiesz razem z nami. Oto, co ci chciałem powiedzieć. A teraz idź przed trumnę hrabiego i staraj się dobrze odegrać swoją rolę!
Cortejo postawił sprawę jasno. Alfonso wiedział, czego chcą ojciec i córeczka. Decyzja zależała teraz od niego. —
Stanąwszy nad trumną don Fernanda, płakał tak żałośnie, że służba z całego serca litowała się nad zgryzotą młodego pana. Alfonsowi przeszkadzano w opłakiwaniu hrabiego, co chwila bowiem wchodził ktoś ze znajomych, aby po raz ostatni pożegnać zmarłego. Zwyczaj meksykański pozwala każdemu popatrzeć w twarz nieboszczyka; to też przez wielką salę przesuwał się cały korowód, którego część przyszła raczej dla obejrzenia wspaniałego pałacu, aniżeli dla oddania zmarłemu ostatnich honorów.
Z pośród tego tłumu przystąpił do don Pabla
Strona:Karol May - Bryganci z Maladetta.djvu/34
Ta strona została uwierzytelniona.
30