— Czy jest w niebezpieczeństwie, że mają go chronić czerwoni przyjaciele?
— Nie. Chce tylko z gór udać się nad morze.
— Nad wielką, nieskończoną wodę?
— Tak. Ale po drodze może spotkać wielu złych ludzi, więc potrzebna mu wasza ochrona.
— Jak długo trzeba jechać, by zobaczyć wielką wodę, po której pływają olbrzymie okręty?
— Pięć dni.
— Czy bracia nasi dadzą każdemu z nas po dwa noże i po dwa lustra, w których zobaczyć można własną twarz?
— Damy.
— I fajkę z drzewa, a do niej tyle tytoniu, ileby zmieścić się mogło w głowie ludzkiej?
— Damy.
— W takim razie odprowadzimy białego brata nad wielką wodę. Kiedy wyrusza?
— Za dwa, trzy dni.
— Mamy więc tu zaczekać? W takim razie muszą nam biali bracia dać nieco okrągłego srebra, które blade twarze pieniądzem nazywają, żebyśmy nie głodowali, a mogli sobie u białych kupić jedzenia.
— Dobrze. Oto dziesięć pesów.
— Czy to wystarczy na sześciu mężów?
— Wystarczy.
— Więc dobrze. Howgh.
Otrzymawszy pieniądze, broń i kosztowności, Komanczowie zaczęli wydawać okrzyki radości. Najbardziej zachwycały ich cygara, które Cortejo dodał „nadprogramowo“.
Strona:Karol May - Bryganci z Maladetta.djvu/38
Ta strona została uwierzytelniona.
34