coraz lepiej. Tu jesteś dziedzicem, tam zostaniesz zastępcą hrabiego we wszystkich sprawach. Jego ślepota te szczęście dla nas.
— Tak. Teraz już niema obawy, aby mógł stwierdzić, jak bardzo jestem podobny do twego brata, mój stryju, — odrzekł Alfonso.
— Trzeba pomyśleć o tem, aby nie wyzdrowiał.
— Już ja się tem zajmę.
— A Roseta, twoja „siostra“? Może ona zauważy podobieństwo?
— Nie boję się tego.
— W takim razie powinieneś odjechać natychmiast. Zastąpię cię we wszystkiem. — Po tych słowach utkwił w nim ostry, badawczy wzrok i rzekł jeszcze: — Jakże sprawa z Józefą? Czyście rozmawiali ze sobą? Czyście doszli do porozumienia?
— Do porozumienia? — zapytał Alfonso, udając, że nie rozumie don Pabla. — Czyśmy się kłócili, czy było między nami jakie nieporozumienie?
— Pożegnasz się jeszcze z nami przed odjazdem?
— Oczywiście — odparł Alfonso nie bez wahania.
— Pójdę przywitać się z Józefą, nie widziałem jej jeszcze od powrotu.
Józefa ucieszyła się bardzo z przyjazdu ojca. Nie uszedł jednak uwagi Corteja jej zły humor.
— Widziałam, jak przyjechałeś. Byłeś u Alfonsa? Mówił o mnie?
— Zdawkowo. Unikaliście się podczas mojej nieobecności?
— To on mnie unikał. Czy wiesz o tem, że wyjeżdża do Hiszpanji?
Strona:Karol May - Bryganci z Maladetta.djvu/47
Ta strona została uwierzytelniona.
43