się wprost na rynek, zwany tu plaza, na którym wznosił się świeżo zbudowany dom z napisem: Hotel Rodriganda. Nasz nieznajomy, lubo prawdopodobnie nie miał zamiaru zatrzymywać się w mieście, zobaczywszy szyld hotelowy, osadził konia i zeskoczył z siodła.
Teraz dopiero można było się przekonać, że nieznajomy jest olbrzymem o pięknej, ujmującej powierzchowności. Zostawił muła służbie i wszedł do wykwintnego westybulu hotelowego. Jakiś człowiek podniósł się na jego spotkanie.
— Buenas tardes — dobry wieczór — rzekł nieznajomy.
— Buenas tardes — brzmiała odpowiedź. — Jestem tu gospodarzem. Czy chce pan pokoju?
— Nie. Proszę mi dać coś do zjedzenia i flaszkę vino regio.
Gospodarz wydał służbie odpowiednie zlecenia, poczem zapytał:
— Więc nie ma pan zamiaru przenocować u nas?
— Mam zamiar dziś stanąć jeszcze na zamku Rodriganda. Jak to daleko stąd?
— Będzie pan tam w przeciągu godziny. Miałem z początku wrażenie, że pan nie myślał zatrzymywać się przed naszym hotelem.
— To prawda. Ale pociągnęła mnie jego nazwa. Dlaczego nazwano hotel imieniem Rodriganda?
— Byłem dłuższy czas służącym hrabiego i jedynie dzięki jego łaskawości mogłem wybudować sobie ten hotel.
— Zna pan więc dobrze sprawy i otoczenie hrabiego?
Strona:Karol May - Bryganci z Maladetta.djvu/54
Ta strona została uwierzytelniona.
50