re mu przyniósł gospodarz, nim zaprowadził muła do sąsiada.
Po chwili ktoś zapukał.
— Proszę wejść — zawołał Sternau.
Drzwi się otworzyły; stanęła w nich ta, za którą tęsknił bezgranicznie od chwili rozstania.
— Roseta!
Nie mógł więcej powiedzieć ani słowa.
Zapytała drżącym głosem:
— Sennor Carlos, więc pan mnie jeszcze nie zapomniał?
— Ja? Ja miałbym zapomnieć panią? To wykluczone, to niemożliwe!
— A jednak będzie pan musiał zapomnieć. Dziś jeszcze wolno nam się widzieć. Dziękuję, że pan przybył. Pomówmy teraz o tem, co mnie skłoniło do wezwania pana!
— List pani jest niewyraźny. Powziąłem jednak z niego wrażenie, że hrabiemu grozi niebezpieczeństwo. Słyszałem, że czeka go operacja.
— Tak. Ale są inne sprawy, które mnie dręczą. Sprawy, o których mogę mówić tylko z panem, bo do pana mam bezgraniczne zaufanie. Mam wrażenie, że hrabiemu grozi coś więcej, aniżeli choroba. Ale teraz, gdy pan tu przybył, jestem spokojna.
Sternau wyciągnął do niej ręce ze słowami:
— Więc tak mi pani ufa? Czy kochasz mnie jeszcze, Roseta?
Podając mu ręce, rzekła:
— Tak, kocham pana tak samo, jak przy naszej rozłące i tak samo, jak będę cię zawsze kochała, Carlos.
Strona:Karol May - Bryganci z Maladetta.djvu/60
Ta strona została uwierzytelniona.
56