Strona:Karol May - Bryganci z Maladetta.djvu/91

Ta strona została uwierzytelniona.

Wziąwszy rewolwer, herszt opuścił kryjówkę. Na widok przybysza wyciągnął do niego rękę ze słowami:
— Witajcie, sennor Gasparino, witajcie! Nie widzieliśmy się lata całe.
— Pst... — odezwał się zamaskowany. — Poco mówić po imieniu? Czy nikt nie podsłuchuje?
— Nikt. Wartownik, który stoi tam, na prawo, nie może nas usłyszeć. Mam nadzieję, że dacie mi dobrą robotę?
— Być może, jeżeli cena nie będzie za wysoka. Ile trzeba zapłacić za unieszkodliwienie dwóch ludzi?
— To zależy od tego, kim są ci ludzie.
— Hrabia i lekarz.
— Jaki hrabia?
— Stary hrabia Manuel de Rodriganda y Sevilla.
— Wasz pan? Na świętego Sebastjana, poczciwy z was domownik! Niestety, nie mogę spełnić waszego życzenia, gdyż hrabia znajduje się pod opieką jednego z moich przyjaciół; włos mu więc z głowy spaść z mej przyczyny nie może.
— Zapłacę dobrze.
— To nie zmienia sprawy. Przyjaciołom dochowuję wiary. Choćbyście przyobiecali mi złote góry, interesu nie ubijemy. Nie warto o tem mówić. A drugi kandydat?
— Lekarz z Paryża.
— To co innego.
— I taniej?
— Przypuszczam. Gdzież on mieszka?
— U hrabiego.
— O, w takim razie nietanio będzio kosztowało! A dlaczego mamy sprzątnąć tego człowieka?

87