— Mam nadzieję — odparł starzec, zanosząc się kaszlem, — mam nadzieję, że umrę. Śmierć uwolni mnie wreszcie od wszystkich cierpień.
— Czy bardzo dokucza ci ból? — zapytał ze współczuciem rozbójnik, ścieląc starcowi łoże.
— Tak. Ale czem są cierpienia ciała wobec udręki duszy.
— Pomógłbym ci chętnie, gdyby to leżało w mej mocy.
— Zdaje się, że masz serce wspułczujące. Może będziesz mi mógł pomóc nieco w pewnej sprawie, dla której przybyłem...
— Ależ chętnie!
— Nie wiesz, czy przebywa wśród was człowiek, który nie zna swego pochodzenia?
— Dlaczego o to pytasz?
— Bo szukam tego człowieka.
— Znam takiego!
— Gdzież jest? Kto to taki?
— Ja nim jestem.
— Czy to możliwe? Jak ci na imię?
— Mariano.
— A nazwisko twoje?
— Nie znam go.
— W jaki sposób dostałeś się tutaj?
— Herszt nasz, którego zwiemy „capitano“, znalazł mnie w górach.
— Ile masz lat?
— Nie wiem.
— Jak długo już jesteś pośród rozbójników?
— Osiemnaście lat.
Strona:Karol May - Bryganci z Maladetta.djvu/94
Ta strona została uwierzytelniona.
90