Strona:Karol May - Chajjal.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

W oczach jego iskrzyła się wściekłość; nie rzekł jednak ani słowa. Było mi to bardzo na rękę, bo nie chciałem płoszyć snu dzieci. Musiałem wyjść, a bojąc się, żeby ich groźbami nie zmusił do uwolnienia od sznurów, ścisnąłem go za gardło; kiedy usta otworzył, aby tchu nabrać, wsunąłem mu w nie róg chusty.
Odciągnąwszy go jeszcze dalej od dzieci, ażeby nie mógł zatoczyć się do nich, wyszedłem na krużganek, nie wprost jednak, ale przez nieoświetlony pokój, aby mnie strachy nie dostrzegły. Wziąłem ze sobą ciężką rusznicę, żebym w razie potrzeby miał się czem bronić.
Obydwaj hultaje hałasowali jak przedtem. Zobaczyłem, że, chcąc uchodzić za zwierzęta, draby łaziły na rękach i nogach. Pochyliwszy się, jak mogłem najniżej, jąłem się ku nim skradać. Ubranie miałem dość ciemne, więc od otoczenia odróżnić mnie nie mogli. Zbliżywszy się do jednego z nich na siedem, czy osiem kroków, skoczyłem i powaliłem go jednem uderzeniem kolby. Zawył, lecz nie podniósł się z ziemi. Drugi, ostrzeżony tym