— Nie skomlij, ale wstawaj czem prędzej! — rozkazałem. — To ja jestem!
— Ty jesteś? A któż to taki? — zabrzmiało z pod kołdry, którą się owinął. — Ja wiem, kto jesteś! Przejdź obok mnie, gdyż jestem ulubieńcem proroka i ty nie masz mocy nade mną.
— Głupiś! Czyż mnie po głosie nie poznajesz? Jestem obcym effendi, który mieszka u was w gościnie.
— Nie kłam, bo nim nie jesteś! Przybrałeś tylko głos jego, aby mnie oszukać, ale ręce świętych kalifów wyciągnięte są dla mojej obrony, a w raju modlą się za mnie ust tysiące. O Allah, Allah, zmniejsz moje grzechy, żebyś ich nie mógł zobaczyć, i dopomóż mi do pokonania złego ducha, który zapuszcza już w kark mój pazury.
Ten człowiek, który ośmielał się iść w zawody z bohaterami wszechświata, był, jak się pokazało, pierwszej próby mazgajem. Perswazje nic nie pomogły. Nie obawiając się, że skorzysta ze swego arsenału, odwinąłem go i jęczącego ze strachu wywlokłem na dziedziniec. Dopiero, kiedy mnie poznał przy świetle
Strona:Karol May - Chajjal.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.