Strona:Karol May - Chajjal.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

jakąby się nie zdobył bohater teatralny, znikający za kulisami wśród frenetycznych oklasków publiczności. Abd el Barak odprowadził go wzrokiem, niewróżącym nic dobrego. Niewiele jednak na to zwracałem uwagi, gdyż trzeba się było zająć drugim strachem, który znaku życia nie dawał. Czyżbym go zabił? Zaniepokoiłem się trochę. Zbadałem jego czaszkę; była spuchnięta, ale nie rozbita, a serce biło wyraźnie i równo. Czyżby ten człowiek udawał, aby przynajmniej narazie uniknąć upokorzenia? Ująłem go za gardło i ścisnąłem. W tej chwili otworzył szeroko oczy i, w obawie, żebym go nie zadusił, zawołał chrapliwie:
— Na pomoc, na pomoc, o Boże, na pomoc! Duszę się, umieram!
Odjąłem rękę od jego szyi i zagroziłem:
— Kto udaje umarłego, niech umiera! Trzymaj oczy otwarte, jeśli nie chcesz, żebym ci je zamknął na zawsze! Upiory nie zasługują na miłosierdzie.
Czarne rodzeństwo obudziło się tymczasem. Siedziały dzieciny skurczone