Strona:Karol May - Chajjal.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.

o strachu, nie znalazłem sposobności, aby go zapytać o wynik poszukiwań. Gdy wyszedł, rozluźniłem więzy Abd el Baraka tak, że mógł się ruszać i usiąść, wydobyłem rewolwer i zagroziłem:
— Narazie jesteś jeszcze upiorem, do którego strzelę, jeśli wykona jakikolwiek ruch podejrzany. Spodziewam się zatem, że zostaniesz w tej samej pozycji.
Spojrzał na mnie wzrokiem, w którym nie było nic — prócz zwierzęcej wściekłości. Potem drgnęły mu grube wargi uśmiechem wyższości i odpowiedział:
— Jeśli masz jakie rozkazy dla potężnego mokkadema świętej Kadirine, to mów!
— Nie mam prawa rozkazywać ci tak, jak ty mnie, lecz mam zamiar przedłożyć ci kilka propozycyj.
— Słucham!
Skrzyżował dumnie ręce na piersi i przybrał minę i postawę panującego, który nisko stojącemu poddanemu udziela łaskawie posłuchania. Miałem wielką ochotę dać mu pięścią w twarz, aby mu przypomnieć, że nie on tu rozkazuje; lecz