Strona:Karol May - Chajjal.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.

Powiedział to tak szybko, jak odpowiedzi poprzednie. Zdawało mi się, że dosyć wiele od niego wymagam, trudno mi więc było uwierzyć, że się zupełnie szczerze na wszystko godzi. Patrzył na mnie zboku w sposób potęgujący moje wątpliwości. Wietrzyłem podstęp, nie miałem jednak czasu do rozmyślań, więc mówiłem dalej:
— A wkońcu sporządzimy krótkie pismo, zawierające opowiadanie tego, co się tu dzisiaj stało. Pismo to musisz podpisać.
Na to wybuchnął ze złością:
— Na życie proroka — tego nie zrobię!
— Nie przysięgaj na Mahometa, gdyż nie dotrzymasz przysięgi.
— Dotrzymam jej! Naco ci potrzebny mój podpis? Co uczynisz z tem pismem?
— Jeśli nie wystąpisz wobec nas wrogo, nikt go nie zobaczy, lecz skoro zechcesz nam szkodzić, zrobimy z niego użytek. Tu w Kairze są jeszcze inne bractwa. Ich mokkademów zwołam natych-