― Dzień twego urodzenia był dla mnie dniem nieszczęścia. Przystanę i spełnię twoje życzenia. Pisz zatem, co masz pisać! Ja się pod tem podpiszę.
Abd el Barakowi jakby kamień spadł z serca; uspokoił się i usiadł. Murad Nassyr przyniósł papier, atrament i pióro trzcinowe. Upłynęło sporo czasu, zanim potomkowi proroka wszystkie pisma przedłożyłem. Podpisał je, nie czytając wcale, poczem, wstając z krzesła, westchnął głęboko:
— A więc jesteśmy gotowi! Rozwiążcie teraz tego człowieka i puśćcie nas wolno!
Uwolniliśmy drugiego ducha z powrozów i odprowadziliśmy obydwu do bramy, którą Selim otworzył. Zaledwie jednak Abd el Barak znalazł się na ulicy, odwrócił się do nas, złożył mi ukłon i rzekł szyderczo:
— Niech cię Bóg strzeże, niech cię Bóg chroni! Prawdopodobnie zobaczymy się niebawem!
To powiedziawszy, odszedł śpiesznie ze swym towarzyszem. Powróciłem do
Strona:Karol May - Chajjal.djvu/148
Ta strona została uwierzytelniona.