tość zaś cała wylała mu się na twarz i odzienie. Towarzysze grubasa patrzyli na wypadek z uśmiechem, ale żaden z nich nie próbował podejść ku niemu, ażeby kompanjonowi dopomóc w powstaniu.
— Zarar onlarinwar? — Czyś pan się nie zranił? — zapytałem, biorąc mu z ręki szyjkę od flaszki i ocierając go chustką.
— Azalarim dżimle kyrmsz! — Wszystkie kości mam połamane! — odpowiedział, leżąc wciąż na grzbiecie z podniesionemi wgórę nogami i rękami.
— Nie przypuszczam jednak — pocieszałem go. — Gdybyś pan nawet tylko się potłukł, nie mógłbyś długo pozostawać w tak trudnej pozycji. Spróbuj pan powstać.
Ująłem go za ręce i usiłowałem podnieść. Ciągnąłem go z całych sił, ale napróżno. Wtem nadszedł czarny młodzieniec, zapewne sufratszi[1], z miską w ręku, napełnioną węglami, prawdopodobnie do zapalania fajek. Chłopiec miał minę gotowego na wszelkie figle urwisa. Uchwycił szczypcami rozżarzony węgiel z miski i podsunął Turkowi pod nos tak blisko, że aż wąs mu
- ↑ Kelner.