zaskwierczał. W jednej chwili zerwał się grubas z ziemi i wymierzył czarnemu figlarzowi taki bakszysz poza uszy, że chłopiec upuścił miskę i z wrzaskiem wybiegł z lokalu.
— Sakalim, byjykym güzel! — Mój wąs, mój piękny wąs! — krzyczał grubas gniewnie, głaszcząc się po uszkodzonej ozdobie twarzy. — Jak śmiało takie czarne bydlę porywać się na moje wąsy! Niech je Allah na samem dnie piekła upraży!
Teraz dopiero mogłem się dokładnie przyjrzeć rozsrożonemu Turkowi. Nie był wysoki, tuszę zato miał potężną. Twarz jego nazbyt czerwona, nie świadczyła o zdrowiu, ale cechował ją wyraz uczciwości i, chociaż oczy iskrzyły się jeszcze gniewem, widać było, że w innych warunkach umiały patrzeć przychylniej. Był w wieku najwyżej lat trzydziestu pięciu. Ubraniem nie różnił się ode mnie: miał na sobie szerokie tureckie szalwar[1], kamizelkę i krótki kubaran[2] ze stojącym kołnierzem, chustkę pod kołnierzem od koszuli, na głowie fez, szal na biodrach i był w lekkich trzewikach.