tam i spostrzegłem, że obecni spoglądali z zaciekawieniem, rozmawiając o panu szeptem. Kiedyś pan odszedł, zapytałem o ciebie i dowiedziałem się, żeś jest owym obcym, który młodego Latréaumonta, porwanego i zawleczonego na Saharę, wyrwał z pośród zgrai jego katów. Zapamiętałem sobie dobrze twarz pańską i teraz oto poznałem pana natychmiast.
— Tak, nie mogę wprawdzie zaprzeczyć, że jestem owym obcym, lecz na to, co uczyniłem, patrzano, zdaje się, przez churdebin[1].
— O nie, effendi! Wiem ja dobrze, że zniszczyłeś całą liczną gum[2]. Nie uszedł panu ani jeden z Imoszarhów, ani z Tuaregów.
— Nie byłem tam sam jeden.
— Był z panem jakiś Anglik i dwaj służący, oto wszystko. Odwiedziłem potem Latréaumonta, do którego miałem interes, i on właśnie opowiedział mi obszernie całą tę historję. Effendi, skąd pan obecnie przybywasz?
— Z Bir Haldeh w kraju Uelad Ali.