— A dokąd pan dążysz?
— Do domu.
— Co? Do Europy? Czyżby tam czekano na pana, czy też wzywa pana jakie obowiązkowe zajęcie? Taki effendi nie może przecież prowadzić żadnego interesu!
Czekał na moją odpowiedź z wielką, niemaskowaną niczem ciekawością.
— No, interesów nie mam żadnych i nie mogę powiedzieć, aby mnie tam oczekiwano niecierpliwie.
— A więc zostań pan tutaj i jedź ze mną
— Dokąd?
— Do Sudanu, do Chartumu.
Co za propozycja! Podróż w tamte strony byłaby spełnieniem moich najgorętszych życzeń. Niestety, mogłem dać tylko odpowiedź odmowną.
— Nie mogę; niepodobna mi zostać; muszę wracać do domu.
— Ciekawym dlaczego, skoro nic pana nie wzywa?
— To mnie pędzi! — rzekłem, uderzając się po kieszeni, a wyciągnąwszy z niej skórzaną sakiewkę, potrząsnąłem nią przed
Strona:Karol May - Chajjal.djvu/24
Ta strona została uwierzytelniona.