nosem Nassyra. — Czy mam panu powiedzieć, na jaką chorobę cierpi ten woreczek? To sill, zajyflanma[1], czyli dolegliwość, którą tylko w kraju można wyleczyć. To znaczy, wyraźniej mówiąc, że pieniędzy starczy mi jedynie na jazdę wielbłądem do Suezu, a potem na szybki powrót do domu.
Spodziewałem się, oczywiście, że teraz mój rozmówca da pokój całej sprawie, lecz zawiodłem się, Turek bowiem rzekł natychmiast:
— O, panu nie może braknąć pieniędzy! Pójdź pan tylko do banku egipskiego w Muski, do Oppenheima & Co. na Esbekijeh, albo do Toda, Rathbone & Co. w ogrodzie Rozetty, a otrzymasz pan tyle, ile zażądasz. Ja znam tych ludzi.
— Ba! Ale oni mnie nie znają!
— Dam panu kiaghat[2],
— Dziękuję, nie pożyczam. Nie jestem taki bogaty, jak pan, i nie mogę jechać dalej, aniżeli mi na to osobista kasa moja pozwoli.
— Naprawdę pan nie chce?