Strona:Karol May - Chajjal.djvu/37

Ta strona została uwierzytelniona.

— Teraz pokażę panu ogród — rzekł Turek. — Chodź pan!
Przeszliśmy przez dziedziniec. Za sobą usłyszałem znowu: — „Słusznie, bardzo słusznie!” — a kiedym się obejrzał, zobaczyłem Selima, wykonywującego nowy ukłon, tak głęboki, że korpus jego utworzył z nogami kąt ostry sześćdziesięciu stopni.
W murze, po drugiej stronie dziedzińca, umieszczone były maleńkie drzwi, wiodące do ogrodu bardzo nawet wielkiego, jeżeli się uwzględni to, że znajdował się w środku miasta. Trzy dalsze boki otoczone były murem wysokości człowieka, poszczerbionym gdzie niegdzie od starości. Trawników jednak ani kwiatów nie było, tylko jedna dzicz wszelakich chwastów i roślin jadowitych; był to „ogród“ wschodni w całem tego słowa znaczeniu.
— Pokazuję to panu, ażebyś się zorjentował, — rzekł Nassyr. — Teraz zobaczysz pan pokoje.
Wróciliśmy na dziedziniec. Stał tam Selim, wciąż na tem samem miejscu. Kiedy przechodziliśmy, wykonał tak karko-