— Zapewniam pana jednak, że mówię prawdę!
— W takim razie ulega pan złudzeniu. Wziąłeś za widmo cień, lub coś innego, rzecz jakąś całkiem naturalną.
— O nie! Cień jest ciemny, a widmo jasne.
— Jakie ma kształty?
— Przybiera najrozmaitsze, to człowieka, to psa, to wielbłąda, to osła...
— Wtedy — wtrąciłem — wybiera postać właściwą. Nie chciałbym uchodzić za osła!
— Nie żartuj, effendi! Mówię całkiem poważnie. Właściwie, trudno mi z panem o tem mówić, bo obawiam się, abyś tego mieszkania nie opuścił.
— O to nie lękaj się pan bynajmniej. Przeciwnie, właśnie to zachęca mnie, ażeby się do pańskiego mieszkania sprowadzić. Słyszałem tyle razy o strachach, a nie widziałem dotyczas ani jednego. Ponieważ teraz nadarza się sposobność, skorzystam z niej z radością. Zostaję zatem w tym domu.
— Effendi, bluźnisz przeciw duchom!
Strona:Karol May - Chajjal.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.