Strona:Karol May - Chajjal.djvu/69

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak. Nasi ludzie nazywają się Dongiol.
— Nie płacz już dzisiaj; nic wam się nie stanie. Masz tutaj dziesięć piastrów i podziel się niemi z Djangeh. Dostanie strawę i nie będzie przywiązana do słupa.
Kiedy włożyłem mu w rękę pieniędze, trysnęły mu z oczu łzy radości. Chciał mówić, podziękować, usta mu drgały, lecz nie wydobył ani słowa ze siebie. Zrobił krok ku drugiej stronie ulicy; widocznie chciał przejść do siostry, żeby dać jej pieniądze; lecz namyślił się i mruknął:
— Nie, teraz nie, dopiero kiedy przejdzie nasz pan.
— Czemu?
— Bo wiedziałby, że nie sprzedała tyle i dostała pieniądze jako bakszysz. Dary musimy mu oddawać, a on ich nam wcale nie zalicza.
— Więc przychodzi tu często, aby zobaczyć, ile Djangeh sprzedała?
— Tak, przychodzi raz przed południem, a raz po południu po pieniądze. Ja