— Nie — odparłem spokojnie, lecz nie spuszczałem zeń oka dla ostrożności.
— Jestem szeryf Hadżi Abd el Barak, mokkadem świętej Kadirine Seyida Abd el Kader el Djelani.
Aha! Więc to on był głową tutejszych członków tego świątobliwego bractwa, które zostało spadkobiercą majora, wałęsającego się teraz nocami, jako upiór. Jeśli taki naczelnik pochodzi od założyciela bractwa, nazywa się szeik, albo szech; zwykle zaś mokkadem, strażnik. Stojący przede mną mokkadem przypuszczał, że mnie zdruzgoce, wymieniając swoje nazwisko, lecz się zupełnie zawiódł. Jako chrześcijanin niewiele sobie robiłem z mahometańskich godności, a ponadto nie mógł mi ten człowiek zaimponować pod względem moralnym. To też odpowiedziałem spokojnie:
— Wierzę, ale czemu nie postępujesz, jak potomek proroka i godna głowa tak świątobliwego i słynnego bractwa?
— Co ty wiesz o mojem życiu i uczynkach! Czy nie widziałeś, jak wszyscy pochylili głowy przede mną? Padnij do mych
Strona:Karol May - Chajjal.djvu/79
Ta strona została uwierzytelniona.