Strona:Karol May - Chajjal.djvu/80

Ta strona została uwierzytelniona.

nóg! Uderzyłeś mnie, otóż ja ci powiem, jaką pokutą możesz uzyskać moje przebaczenie!
— Ja nie klękam przed nikim; nie jestem muzułmaninem lecz chrześcijaninem.
Po tych słowach zdawało się, że mokkadem urasta w dwójnasób.
— Chrześcijanin, giaur, pies parszywy? — ryknął do mnie. — Poważyłeś się tknąć szeryfa Abd el Baraka! Lepiejby cię była matka udusiła przy porodzie, bo ja cię zakuję w łańcuchy i...
— Cicho! Nie chełp się! — przerwałem. — Wszelkie groźby z ust twoich budzą śmiech we mnie. Nie wmawiaj sobie zbyt wiele! Nie jesteś niczem więcej ode mnie i nie masz żadnej władzy nade mną. Jeśli uczyniłem coś złego, będzie mnie sądził mój konsul. On zaś nie pyta o to, czyś ty szeryf i mokkadem. W obliczu jego prawa nie stoisz wyżej, niż pierwszy lepszy człowiek, co worki dźwiga, lub czyści fajki.
— Psie! Psi synu i potomku psiego syna!