Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.

Adwokata ogromnie ucieszył ten list. Udał się do Klaryssy i szczelnie zamknąwszy za sobą drzwi, rzekł:
— Mam dla ciebie radosną nowinę.
— Mów. Jestem bardzo ciekawa, co mi przynosisz?
— Landola przybył szczęśliwie do Barcelony. Pisze, że ubił doskonały interes.
— Więc pojedziesz do Barcelony?
— Nie; poproszę kapitana, by przybył na zamek. Sytuacja jest tego rodzaju, iż nie mogę się stąd oddalić nawet na dzień. Poza tem, umówiłem się na dziś z kapitanem. Chce ze mną mówić o północy.
— Musimy zbadać, czy ten nasz porucznik nie zna przypadkowo kapitana. Jeżeli tak, to postara się zobaczyć z hersztem.
— Masz zupełną słuszność. To pomysł! Będę przedewszystkiem obserwować jego służącego, gdyż capitano z pewnością zwróci się tylko do niego.
Wyszedłszy z pokoju, Cortejo spotkał na schodach służącego porucznika, który wbiegł do izby swego pana.
— To podejrzana sprawa — mruknął adwokat — Tak biegnie tylko człowiek, niosący jaką naglącą nowinę. Trzeba się mieć na baczności.
Wyszedł przez bramę wjazdową. Po obydwu jej stronach rosły gęste krzewy. Położył się wśród nich na ziemi i czekał. Miał doskonały punkt obserwacyjny — widział każdego człowieka wychodzącego z zamku do parku i lasu.
Upłynęło przeszło pół godziny. Cortejo usłyszał brzęk ostróg. Z bramy wyszedł porucznik de Lautre-

9