Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

— Było tak: Przyjechał powóz, z którego wysiadł urzędnik sądowy. Udał się naprzód do pana Corteja, później zaś do doktora. Po chwili doktór wraz z urzędnikiem odjechał w kierunku Manrezy.
— Trzeba zaprząc natychmiast parę dobrych koni!
Po tych słowach Roseta udała się do pokoju Gasparina. Cortejo siedział nad pliką aktów. Ponieważ hrabianka odwiedzała go bardzo rzadko, powitał ją ze zdziwieniem.
— Co za zaszczyt, hrabianka Roseta! Proszę siadać — rzekł, usłużnie podsuwając krzesło.
— Nie chcę wcale siadać. Przyszłam tylko, by zapytać pana, czy nie widział sennor doktora Sternaua. Podobno wyjechał?
— Nic o tem nie wiem.
— Podobno wyjechał w towarzystwie urzędnika sądowego?
— I o tem mi nic nie wiadomo.
— Więc sennor nie wie, że corregidor był w Rodriganda, że pana odwiedził?
— Nie.
— To kłamstwo, bezczelne kłamstwo!
— Hrabianko! — odparł groźnie Cortejo.
— Jak sennor śmie przemawiać do mnie takim tonem! Jadę do sędziego, by się dowiedzieć prawdy. Jeżeli przekonam się, że to znowu jakieś pańskie szelmostwo, rozprawię się z panem i z jego bandą.
Roseta wyszła; Cortejo stanął w oknie, jak skamieniały. Gdy wsiadła do powozu i odjechała, udał się do swych sprzymierzeńców.

129