— I nie wie sennore, co go skłoniło do wyjazdu?
— Prawdopodobnie don Alfonso, brat pani, hrabianko.
— Alfonso? Więc był tutaj?
— Tak. Przyjechał konno; bardzo mu było śpieszno.
— Czy mąż nie powiedział pani, kiedy wróci?
— Nie.
Roseta wróciła do Rodriganda. Wiedziała teraz, że stało się coś niedobrego. Kazała poprosić do siebie brata. Alfonso, uprzedzony przez notariusza, wszedł do pokoju siostry z największym spokojem.
— Byłeś dziś w Manrezie, nieprawdaż?
— Tak — odparł Alfonso obojętnie.
— W jakiej sprawie?
— W jakiejże miałem tam być? W tej, która pochłania nas przez dzień cały.
— Jak to mam rozumieć? — zapytała ostro.
— No, w sprawie zwłok.
— Aha; ale dlaczegóż kazałeś zabrać urzędnikowi sądowemu czterech uzbrojonych ludzi?
— Ponieważ są poszlaki, że ktoś rzucił trupa w przepaść, zarządziłem, by uzbrojeni ludzie szukali złoczyńców w okolicy, — łgał bezczelnie Alfonso.
Roseta uwierzyła. Zapytała jeszcze:
— Czy nie widziałeś Sternaua? Szukam go napróżno.
— Ja go nigdy nie szukam.
— Możesz odejść.
Alfonso ukłonił się ironicznie i rzekł:
— Hrabia Alfonso de Rodriganda nie pozwoli, aby siostra traktowała go jak służącego i dlatego zostanę tutaj!
Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/135
Ta strona została uwierzytelniona.
131