Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

Elwira przerażona zawołała:
— Aresztowany? Na Boga, za co? Przysięgnę, że nie uczynił nic złego, to najzacniejszy, najdzielniejszy człowiek na świecie. Taki szlachetny, taki mocny. O gdyby pani wiedziała, jak on tam nad przepaścią chwycił za kark hrabiego Alfonsa!
— O tem mi nic nie mówił.
— To nie wszystko. Powiedział jeszcze, że Alfonso musi naprzód udowodnić, iż jest synem hrabiego Manuela; mój Alimpo słyszał to na własne uszy.
— Czy być może?
— Powiedział to, czego już przedtem wielu się domyślało. Pan porucznik...
— No, cóż takiego z panem porucznikiem?
— Pan porucznik taki jest podobny do hrabiego. Te same oczy, ten sam głos. Czy nie zauważyła pani tego?
— Ależ tak. Zresztą, ojciec mój, spojrzawszy nań, wziął go za swego syna.
— Ale czy jest nim?
— Doktór utrzymuje, że z pewnością. Wie nawet, iż uprowadzono go na statku.
— Dlaczegóż to?
— Aby nie zdemaskował oszustów. Ale o tem później jeszcze pomówimy. Przyjdziesz do mnie wieczorem, wypijemy razem herbatę. —
Wieczorem tego samego dnia jakiś jeździec zatrzymał się na brzegu lasu. Zeskoczywszy z konia, przywiązał go do drzewa i udał się na zamek. Tu polecił służącemu, aby zameldował go sennorowi Cortejo.
— Kim pan jest? — zapytał służący.

133