Cortejo zamknął drzwi na klucz i zaczął przeszukiwać kieszenie zamordowanego.
Ku zdumieniu swemu nic nie znalazł.
— Oszukał mnie, nędznie oszukał! Jestem zgubiony, jeżeli jego ludzie znajdą ten rewers!
Na korytarzu rozległy się kroki. Cortejo uporządkował gorączkowo kieszenie rozbójnika, wyrwał mu z za pasa rewolwer, rzucił na ziemię i, otwierając drzwi, zawołał:
— Na pomoc! Napadnięto na mnie!
Nadbiegła służba, a wraz nią hrabia Alfonso, Klaryssa i Alimpo.
— Spójrzcie na tego człowieka — rzekł Cortejo. — Zameldował się jako mój przyjaciel, a kiedy zostaliśmy sami, zaczął grozić, że mnie zabije, jeżeli mu nie wydam pieniędzy. Udałem, że mu je daję, chwyciłem jednak nie za pieniądze, a za rewolwer, i zastrzeliłem go jak psa.
— O mój Boże, to rozbójnik, prawdziwy rozbójnik — zawołała Klaryssa. — Spójrzcie tylko na brodę przyprawioną, na perukę.
— Przeszukajcie go dokładnie — polecił Cortejo w nadziei, że znajdzie się jeszcze jego rewers. Nie znaleziono jednak nic oprócz broni i pełnej sakiewki.
— Zanieście go do jednej z piwnic, jutro doniosę władzom. Pokój trzeba doprowadzić do porządku.
Gdy służba, wypełniwszy polecenia, odeszła, a nasza trójka została sama, zapytał Alfonso:
— Czy znałeś tego człowieka?
— Nie.
Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/140
Ta strona została uwierzytelniona.
136