Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/146

Ta strona została uwierzytelniona.

Alimpo otworzył szufladę biurka i wyciągnął z niej kilka pełnych sakiewek, oraz portfel.
— Bierzcie to wszystko — zawołał. — Mam dosyć pieniędzy.
— Ile tego będzie?
— Cztery do pięciu tysięcy. To wszystkie nasze oszczędności. Dajemy je chętnie dla doktora Sternaua. Nieprawdaż, Elwiro?
— O tak! Oby tylko był wolny. Może uleczy naszą biedną hrabiankę?
— Gdzież ona jest? Może w domu zdrowia?
— Nie. W Lorissa, w klasztorze świętej Weroniki.
— Przecież powinna być w lecznicy, a nie w klasztorze!
— Cóż można na to poradzić. Sennora Klaryssa ją tam wywiozła. Hrabianka jest zupełnie bezwolna.
Mindrello zapytał po chwili namysłu:
— A więc wierzycie, że doktór Sternau potrafi ją uleczyć?
— Bezwątpienia.
— Obejrzę sobie ten klasztor. Mogę dysponować pieniędzmi, sennor Alimpo?
— Możecie wziąć wszystko.
— Muszę mieć konia dla siebie i dla doktora. Dajcie mi dwieście duros.
— To za mało. Weźcie pięćset.
— Chwilowo nie potrzeba mi więcej.
Wziąwszy pieniądze, Mindrello udał się do klasztoru w Lorissa, odległego o dwie godziny drogi od Manrezy. Dowiedział się tam, że hrabianka z nikim nie rozmawia, nic prawie do ust nie bierze, modli się cały dzień na cmentarzu; wieczorami trzeba ją stamtąd za-

142