Sternau, jakgdyby rażony piorunem, omal nie zwalił się z siodła.
— Czy dobrze słyszę? Oszalała?
— Tak.
— Oszalała?! — krzyknął Sternau raz jeszcze. Zatrzymał nagle konia i zapytał głosem, z którego rozpacz przebijała:
— Gdzie jest condesa?
— W klasztorze świętej Weroniki w Lorissa.
— A wrzekome zwłoki hrabiego Manuela zostały pogrzebane, co?
— Tak.
— Hrabia Alfonso posiadł dziedzictwo?
— Tak.
— Gasparino Cortejo u jego boku?
— Tak.
— A gdzie Klaryssa?
— W klasztorze razem z hrabianką,
— A rządca?
— Mieszka w Manrezie. Wygnano go. To on dał mi ten portfel, który panu wręczyłem w więzieniu, on dał mi pieniądze na zakup konia i muła. Da sennorowi jeszcze, ile tylko będzie potrzebne.
Sternau milczał. Oszołomiły go wiadomości, zakomunikowane przez Mindrella. Ciszę bolesną przerwał dopiero przemytnik.
— Mam dla pana i dobrą wiadomość.
Sternau był jakby we śnie. Zapomniał zupełnie, ze nie jest sam i nie odpowiadał. Gdy Mindrello powtórzył te słowa kilkakrotnie, doktór rzekł wreszcie z goryczą:
Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/148
Ta strona została uwierzytelniona.
144