głupstwo i atakować sztyletem tak silnego człowieka, jak doktór. Chcieliście, aby wszystko odbyło się bez hałasu i dlatego zabroniliście ludziom strzelać. Mam słuszność?
— Nie. To był pomysł Bartola.
— Nie silcie się na łgarstwa, wiem przecież, co mówię. Co ich jednak skłoniło do napadu na hrabiankę, to pozostanie dla mnie zagadką. Przypuszczam, że tu już nie wasza działała głowa. Ale wina za śmierć zabitych w parku, tylko na was spada. Musicie mi zapłacić od każdego zabitego po dwieście duros, dopiero wtedy pogadamy.
— Tego nie możecie ode mnie żądać!
— Byli w waszej służbie, musicie więc za nich zapłacić. Przysięgam, że nie ustąpię ani na jotę od tego żądania. Znacie mnie chyba i wiecie, że nie lubię mówić na wiatr.
Notarjusz milczał przez chwilę, wreszcie odparł z pewnem wahaniem:
— Może zgodziłbym się na wasze żądanie, gdybyście razem z lekarzem sprzątnęli jeszcze kogoś, kto mi stoi w drodze.
— Któż to taki?
— Oficer.
— W jakim służy garnizonie?
— W żadnym. Jest na urlopie. To nie Hiszpan, lecz Francuz.
— Gdzie przebywa?
— Tu, na zamku.
— A jak się nazywa?
— Alfred de Lautreville.
Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/20
Ta strona została uwierzytelniona.
16