Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/21

Ta strona została uwierzytelniona.

— Alfred de... — mruknął capitano. — Nie znam takiego.
— Mam nadzieję, że go nie znacie, — rzekł szyderczo notarjusz. — Ale powinniście mieć z nim na pieńku. To on zabił Juanita i Bartola. Czy puścicie to płazem?
— O, co to, to nie! Ale dlaczego chcecie się go pozbyć?
— Powiedziałem już: stoi mi w drodze. No cóż, podejmujecie się zachodu? Jeżeli nie, znajdę lepszych ludzi od was.
— No, no, chciałbym to widzieć. Ale ten Francuz należy do mnie, ponieważ zabił dwóch moich ludzi. Kto mi tu w drogę wejdzie, będzie miał ze mną na birce. Zrozumiano?
— Czy to ma znaczyć, że tego łajdaka otaczacie swoją opieką?
— Nie; to znaczy, że zemszczę się na tym łotrze. Muszę go unieszkodliwić.
— Innemi słowy, ma umrzeć?
— Nie. Co do niego, noszę się z innemi zamiarami. Ale ręczę słowem, że nie będzie wam już w niczem przeszkadzał.
Notarjusz przejrzał zamiary rozbójnika. Nie dając jednak nic poznać po sobie, rzekł:
— Dobrze. Dam za każdego zabitego po dwieście duros, jednakże lekarz musi umrzeć, a Francuz — zniknąć.
— Dobrze. Ale dopłacicie jeszcze pięćset za doktora i tyleż za Francuza.
— Jesteście łotrem.
— Trudno; muszę dbać o siebie i o swoich ludzi.

17