— Proszę się odwrócić od okna, ekscelencjo, — poprosił.
Ostrożnie i powoli zdjął opaskę z oczu hrabiego.
— Czy hrabia widzi swoje dziecko?
Pytanie brzmiało tak uroczyście, że hrabia nie miał jeszcze odwagi otworzyć oczu. Stał przy stole pełnym kwiatów i szeptał:
— Boże, bądź mi miłościw.
Drżąc na całem ciele, otworzył powoli oczy. Po krótkiej chwili wyciągnął ramiona, postąpił kilka kroków naprzód i zawołał:
— Wielki Boże, a więc to prawda... to nie sen... widzę! Doktorze, więc to naprawdę nie sen?
— Nie, to rzeczywistość.
Roseta rzuciła się w objęcia ojca. Pod wpływem doznanego wrażenia hrabia opuścił się bezwładnie na kanapę i zamknął oczy.
— Zemdlał! — zawołała Roseta. — Gotów znowu wzrok stracić.
— O nie, — szepnął hrabia, który już przyszedł do siebie. — Czuję znowu, że mogę otworzyć oczy.
Roseta płakała z radości; całowała oczy ojca, objęła Sternaua, nie krępując się obecnością hrabiego. Hrabia nie spuszczał z niej wzroku. Tulił ją do siebie i pieścił, nazywając najsłodszemi imionami. Wreszcie zwrócił się do doktora:
— W tej bezmiernej radości zapomniałem o panu. Niech pan podejdzie bliżej, bym mógł na własne oczy zobaczyć mego zbawcę.
Sternau podszedł do hrabiego i podał mu rękę. Hrabia, nie mówiąc ani słowa, patrzył mu długo w oczy.
Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/34
Ta strona została uwierzytelniona.
30