wiasem mówiąc, ma być Amerykaninem, to podobno człowiek gotowy do wszystkiego. Życie ludzkie nie ma dla niego odrobiny znaczenia. Powiadają, że ten korsarz nie gardzi nawet ładunkiem hebanu[1]
— A Cortejo jest jego wspólnikiem?
— Tak. Wyjaśnię to panu. Czy zna sennor hrabiego de Rodriganda?
— Trochę.
— Otóż ten hrabia Manuel de Rodriganda chorował na oczy, oślepł wkońcu i musiał oddać w ręce Corteja wszystkie swoje interesy.
— Nic dziwnego.
— Aby jednak rudzie nie prawili, że bogaci się na hrabi, Cortejo założył spółkę z Landolą i zajmuje się tak zwanym handlem morskim. Słowem jest to łotr czternastej próby.
— Czy aby jesteście dokładnie poinformowani?
— Tak mówią. A i wczoraj marynarze opowiadali sobie niejedno, co udało mi się podsłuchać.
— Nie słyszeliście, po kogo wczoraj jeździli ci ludzie?
— Nie. Ale że Landola jeździł do Corteja, to pewne.
— Dziękuję. Oto złoto; zasłużyliście na nie uczciwie.
Zapłaciwszy za wino, Sternau już miał opuścić oberżę, gdy nagle usłyszał tętent. Otworzywszy drzwi, zobaczył jednego z ludzi zamkowych, który zatrzymał spienionego konia przed gospodą, poznał bowiem wierzchowca, stojącego u żłobu. Zeskoczywszy z siodła, rzekł do Sternaua:
— Co za szczęście, że sennora znajduję, panie doktorze! Hrabianka posłała mnie po pana.
- ↑ Przenośnia, oznaczająca murzynów.