Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/80

Ta strona została uwierzytelniona.

— A nadzwyczajny?
— To zależy od stanu jego i bogactwa.
— Naprzykład hrabia?
— Caramba! Nie chcesz chyba...
Zarba przerwała, wskazując ręką w kierunku zamku.
— Dlaczegóżby nie?
— Zabójstwo, czy porwanie?
— To jeszcze niezdecydowane. A cena?
— To również jeszcze niezdecydowane — rzekła z uśmiechem. Przyjeżdżamy właśnie od strony zamku.
— Cóż tam nowego?
— Hrabia miał jakiś atak.
— Co za atak?
— Nie wiem. Ludzie tylko mówili, że jakiś tam doktór Sternau go uleczy.
— To mu się nie uda.
— Mam wrażenie, że macie coś wspólnego z tym wypadkiem hrabiego.
— Pah! Zapamiętaj sobie dobrze to nazwisko: Sternau. Może go dziś jeszcze poznasz. Czy masz czas dzisiaj wieczorem? Czy możesz przyjść do parku?
— Dobrze. Gdzie mam przyjść?
— Będę czekał pod dębem.
— Pod tym samym, pod którym spotykaliśmy się dawniej? Dobrze, przyjdę.
— Liczę na ciebie. Adios.
Rozmowa toczyła się w cztery oczy, gdyż cyganie szanowali swą przywódczynię i nigdy jej nie przeszkadzali przy poufnych konferencjach. Teraz, gdy Cortejo odszedł, całe towarzystwo otoczyło cygankę. Cortejo, dosiadając konia, rozdał dorosłym cały swój ty-

76