cujemy starannie i pilnie. A przecież musicie pamiętać, jaki zysk przysporzy wam śmierć hrabiego.
— No tak. A jak mam zapłacić?
— Odbiorę pieniądze dopiero wtedy, gdy rzecz się uda. Widzicie, że stawiam sprawę uczciwie.
— Tak, jesteś zupełnie inna, aniżeli capitano, który każe sobie płacić połowę zgóry, a polecenia nie wykonywa.
— Powinien się wstydzić. Powiedzieliście, że mam sobie zapamiętać nazwisko Sternau. Czy to lekarz?
— Tak. I jego trzeba będzie zgładzić, ale nie natychmiast, bo szybki zbieg wypadków mógłby wywołać podejrzenia.
— A jak ten ma zginąć?
— O tem później pomówimy.
— Więc chwilowo chodzi o hrabiego Manuela? Kiedyż to się ma stać?
— Jutro.
— Gdzie miejsce spotkania?
— Tu, pod dębem, o północy. Czy ty przyjdziesz także?
— Nie, to praca dla mężczyzn. Czyż Garbo nie wystarczy?
— O tak!
— Więc śpijcie spokojnie, sennor.
Rozstali się i notarjusz wrócił niepostrzeżenie na zamek. W chwilę po jego odejściu z za dębu podniosła się jakaś ciemna postać.
— Czy słyszałeś całą rozmowę. Garbo?
— Tak, całą.
— A więc hrabia... Czy zabijesz go?
Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/83
Ta strona została uwierzytelniona.
79