Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/84

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie. Wyświadczył nam tyle dobrego; powinniśmy mu być wdzięczni.
— Ale trzy tysiące?
— Pomyślałem o tem — szepnął cygan tajemniczo. — Słyszałem dziś w Loriba, że jutro ma się tam odbyć pogrzeb piekarza.
— Aha, rozumiem.
— Wykopiemy piekarza...
— Ubierzemy go w suknie hrabiowskie...
— I strącimy trupa ze skały.
— Tak będzie najlepiej. A co uczynimy z hrabą?
— Ukryjemy go. Może to nam przynieść w przyszłości sporo pieniędzy.
— Ukryjemy? Ale gdzie?
— U przyjaciela mego, Gabrillona, w latarni morskiej.
— To dobra myśl. Żywa dusza tam nie zagląda, nikomu do głowy nie wpadnie szukać hrabiego.
— A więc zgoda na mój plan?
— Zgoda. Ten Cortejo będzie nam musiał jeszcze dopłacać nielada sumki. — —
Gdy następnego dnia porucznik nie zjawił się, na całym zamku zapanowało przekonane, że spotkał go jakiś nieszczęśliwy wypadek. Sternau uważał, iż chwilowo należy milczeć; zgodził się nawet na wysłanie listu do Paryża celem zasiągnięcia informacji o poruczniku. Sternau całą swą uwagę i cały swój czas poświęcił teraz hrabiemu Manuelowi.
Hrabia znajdował się w stanie zupełnego wyczerpania. Przyjmował wprawdzie pokarm, szeptał od czasu do czasu, że jest rządcą Alimpo, to były wszakże jedyne oznaki życia.

80