widział hrabiego. Przeszukano cały zamek, ani śladu. Nastrój panował nerwowy, podniecony, tylko notarjusz, Klaryssa i Alfonso byli spokojni i wręcz się nie pokazywali.
Roseta weszła w najwyższem rozdrażnieniu do pokoju brata, w którym znajdował się również Cortejo, i zawołała:
— Alfonso! Ojciec zginął, a ty siedzisz tu najspokojniej!
Alfonso wzruszył ramionami.
— Cóż mam począć? Odebrano mi przemocą prawo mieszania się do czegokolwiek, a nawet prawo zabierania głosu.
— Cóż ty opowiadasz? Cóż to ma za związek?
— Nie spierajmy się o to. Musicie teraz ponosić konsekwencje własnego postępowania. To ty i twoi przyjaciele jesteście za nie odpowiedzialni; ja umywam ręce.
— Ależ ojca niema w całym zamku!
— W takim razie jest poza zamkiem. Proszę pana, sennor Cortejo, jako zastępcę mego ojca, o zajęcie się odszukaniem hrabiego.
Notariusz zapytał z godnością i namaszczeniem:
— Jakżeż hrabia był ubrany, condeso?
— Prawie wcale nie był ubrany. Czuł się tak osłabiony, że nikt nie przypuszczał, aby się mógł podnieść z łóżka.
— Takie jest zdanie doktora Sternaua. O ile mi jednak wiadomo, obłąkani potrafią niespodzianie zdobyć się na ogromny wysiłek. Każę szukać wszędzie, wyznaczę nagrodę za znalezienie hrabiego.
Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/89
Ta strona została uwierzytelniona.
85