jemnem, znanem tylko rządcy, nad przepaścią stanęli równocześnie z innymi.
Oczom wszystkich przedstawił się widok przerażający. Tuż przy brzegu górskiego strumienia leżały zwłoki. Była to właściwie bezkształtna masa, w jaką zmieniło się ciało wskutek upadku na skały. Twarz trupa była zmiażdżona; o rozpoznaniu rysów nie mogło być mowy.
Alimpo zalał się łzami.
— Co to za straszny wypadek. Co za nieszczęście! Tego widoku nigdy nie potrafię zapomnieć — jęknął z rozpaczą.
Cortejo stał bez słowa. Alfonso chciał podejść do zwłok ojca, jednakże cofnął się z przerażeniem.
Sternau przystanął tuż obok ciała, aby mu się przyjrzeć zbliska.
— Proszę się nie zbliżać — rzekł Cortejo. — Zabraniam dotykania zwłok do czasu przybycia doktora Cielliego.
Sternau odsunął się i rzekł z najwyższą pogardą:
— Cóż, istotnie doktór Cielli jest lekarzem sądowym. A co do pańskich zakazów w stosunku do mnie...
— Jako pełnomocnik zmarłego hrabiego mam nietylko możność, ale obowiązek baczyć, by wszystko działo się zgodnie z literą prawa, — odpowiedział Cortejo. — Mówiłem, że hrabia oszalał, nalegałem, by go skrupulatnie pilnować. Pan był innego zdania i oto skutki. Pan, tylko pan ponosi odpowiedzialność za śmierć jego. Jestem przekonany, iż konsekwencje nie będą dla sennora zbyt przyjemne.
Strona:Karol May - Cyganie i przemytnicy.djvu/94
Ta strona została uwierzytelniona.
90