Strona:Karol May - Czarny Gerard.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

— Musicie powiedzieć, coście o nas słyszeli. Rozkazuję!
Stary hacjendero wyprostował się, jakgdyby mu lat ubyło.
— Chyba ja tylko mogę tu rozkazywać.
— Bardzo się mylicie — odparła wyniośle Józefa. — Teraz ja jestem panią hacjendy del Erina, której nas pan chciał pozbawić drogą oszustwa.
— Jeżeli będziecie przemawiać tym tonem, zawezwę vaquerów!
— Dobrze, czekamy, — odpowiedziała szyderczo Józefa.
Arbellez podszedł do drzwi. Gdy je otworzył, ujrzał kilka dzikich meksykańskich twarzy, które pełniły straż na rozkaz Corteja. Cofnął się przerażony.
— Co to jest? Czego chcą ci ludzie?
— To moja gwardja honorowa — odparła Józefa. — Oświadczam, żeśmy na czele trzystu ludzi napadli na hacjendę del Erina. Francuzów wybiliśmy co do nogi; znajdujecie się w naszej mocy.
— Ja w waszej mocy? Mylicie się, sennorita. Możecie napadać na Francuzów i zabijać ich. Ale ja jestem wolnym Meksykaninem i przed nikim się nie ugnę.
— Mylicie się; nie jesteście wolnym Meksykaninem, a poprostu naszym jeńcem. Zapamiętajcie to sobie. Czekam odpowiedzi na zapytanie, coście o nas słyszeli.
Pedro Arbellez był zaskoczony sławami Józefy. Jak to, ma być naprawdę jeńcem tych dwojga? Dawniej byłby się bronił, teraz jednak był stary, słaby,

97