Strona:Karol May - Czarny Gerard.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

— Czyimże to słowom mamy przeczyć? Waszym? Nie jesteście przecież przy zdrowych zmysłach, a to, co mówi obłąkany, nie wymaga ani potwierdzenia, ani zaprzeczenia. A więc, drogi mój panie Arbellez, powiadasz, że masz, sennor kontrakt kupna hacjendy?
— Tak, kontrakt przechowany jest w bezpiecznem miejscu.
— Przybyłam, by go od pana zażądać.
— Niema go w tym domu.
Józefa zerwała się z krzesła, zacisnęła pięści i syknęła przez zęby:
— Nie macie go w domu? Gdzież jest?
— Leży wraz z testamentem w bezpiecznem miejscu. Nie uda się wam znaleźć.
Józefa pieniła się ze złości; oczy jej płonęły nienawiścią.
— Sporządziliście testament? Zapisaliście komuś hacjendę? Któż ma dziedziczyć?
— Treść testamentu jest zawsze tajemnicą, sennorita.
— Wpakuję was do najgłębszej piwnicy. Będę katować i dręczyć. Zdechniecie z głodu.
— Śmierci się nie lękam.
Józefa roześmiała się szyderczo:
— Cierpisz na uwiąd starczy, nie wiesz, co mówisz. Gdy ci batami rzetelnie pokrwawię plecy, wygadasz wszystko, czego się chcę dowiedzieć. No, a teraz pogawędzę z tamtą!
Stara, poczciwa Marja Hermoyes przysłuchiwała się rozmowie z drżeniem i lękiem. Znając dobrze Józefę, wiedziała, czego się można po niej spodziewać;

99