— Obiecaliśmy walczyć za waszą sprawę, ale do usług tego rodzaju wcaleśmy się nie zobowiązywali.
— Zapłacę za nie osobno.
— To inna sprawa. Ileż ofiarujecie, sennorita?
— Złotego talara na każdego.
— Wystarczająca kwota. Zapomina pani jednak, że otrzymaliśmy rozkaz stać wpogotowiu przed drzwiami. Tymczasem inni plondrują dom, a nam nie dostaną się łupy.
— Uważacie więc, żeście powinni otrzymać jakieś odszkodowanie? Jeżeli będziecie posłuszni, nie zrobię wam krzywdy.
— Ile otrzymamy, sennorita?
— Zobaczę, jak wielkie będą łupy waszych towarzyszy. Nie kłopoczcie się; będziecie ze mnie zadowoleni.
Meksykanie związali ręce i nogi Arbelleza i Marji Hermoyes, nie spotykając się ze sprzeciwem.
Arbellez nie ruszał się wcale. Pod wpływem rozpaczy i wzburzenia, schorzały starzec zemdlał.
— Nie żyje? — zapytała chłodno Józefa.
— Zobaczę, przekonam się.
Po tych słowach jeden z Meksykan nachylił się nad hacjenderem, przybliżył twarz do jego ust i rzekł po chwili:
— Nie umarł; oddycha jeszcze.
— Oto zadatek.
Józefa wyciągnęła z jedwabnej torebki dwa złote talary.
— Dziękuję, sennorita, — rzekł Meksykanin. — Cóż mamy z nim uczynić?
Strona:Karol May - Czarny Gerard.djvu/110
Ta strona została uwierzytelniona.
104