Strona:Karol May - Czarny Gerard.djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zabierzcie oboje. Z pewnością znajdzie się piwnica, w której będzie można trzymać tę parę. Niech w niej zdychają z głodu.
Jeden z Meksykan wziął na ręce Arbelleza, drugi Marję Hermoyes, Józefa poszła za nimi. Minęli dziedziniec, na którym Meksykanie plondrowali dobytek hacjendy; weszli do piwnicy, gdzie mieli zamknąć Arbelleza i Marję. Klucz zabrała Józefa.
— Jeszcze dziś otrzymacie odszkodowanie — rzekła do obydwu Meksykan. — Nie chcę, aby wiedzieli wszyscy o tem, co się tu stało. Jeżeli będziecie milczeć, otrzymacie podwójną zapłatę.
Weszła na górę po ciemnych schodach; Meksykanie postępowali za nią wolnym krokiem. Gdy zniknęła, jeden rzekł do drugiego:
— Jestem bardzo ciekaw, ile nam zapłaci.
Towarzysz milczał. Meksykanin mówił dalej:
— Dlaczego nie odpowiadasz, hę?
Zapytany odetchnął głęboko i rzekł:
— Niech djabli porwą tę całą wyprawę!
— Jakto? Gardzisz taką zapłatą? Niewsmak ci zarobek prędki i dobry?
— Wolałbym po niego nie sięgać.
— Zwarjowałeś?
— Znasz mnie dobrze i wiesz, że nie jestem lalą i że niejedną sprawkę mam na sumieniu, któraby innym spokoju nie dawała. Zamknąłem starego z prawdziwą przyjemnością. Zapłacono mi przecież za to. Gdy jednak pomyślę, że zginie z głodu w piwnicy, żal mi go.
— Pleciesz głupstwa! Zresztą sennorita nakazała przecież trzymać tę sprawą w tajemnicy.

105