Strona:Karol May - Czarny Gerard.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

— Przypuszczam. Niechaj mu Bóg przebaczy. Musiał być posłuszny i postępować wbrew woli. Ale, na miłość Boską, zapomnieliśmy zupełnie o naszym panu!
Skierowali światło na Pedra Arbelleza. Oczom ich przedstawił się smutny widok.
Hacjendero miał oczy zamknięte, twarz bladą i zapadniętą. Leżał nieruchomo. Marja i Anselmo wybuchnęli płaczem.
— Wielkie nieba! Drogi mój, ukochany panie!
Wydawszy ten okrzyk rozpaczy, Marja ujęła głowę starca w swe ręce, Anselmo zaś zacisnął pięści.
— Co począć? — zawołała Marja. — Nasz dobry pan chyba umrze.
— Los jego w ręku Boga. Okropnie byłoby mi go żal.
— O tak; dobry, poczciwy pan! — rzekła przez łzy.
— Nie powinien umrzeć. Są przecież ludzie, którzy nas uwolnią z pewnością, jeżeli tylko uda się nam wytrwać przez jakiś czas. Jest naprzykład sennor Sternau...
To vaquero przerwał umyślnie i czekał, co Marja powie.
— Sternau? — zapytała z pośpiechem. — Któż to taki?
— Lekarz, którego spotkałem w forcie. Świetnie włada bronią i wódz z niego znakomity.
— Mój Boże! Przyszedł mi na myśl pewien lekarz Niemiec, który swego czasu przeżył w hacjendzie,

127