wszystkich ludzi w hacjendzie? Niema wśród nich przypadkiem lekarza?
Pytanie to pozornie tylko było dziwaczne. Tam na drugiej półkuli, los rzuca ludzi w różne środowiska i sytuacje.
— Lekarza niema, lecz jest chirurg, — odparł Meksykanin, postanowiwszy uniknąć słowa balwierz.
— Chirurg, ale właśnie potrzebuję chirurga. Któż nim jest?
— Mój towarzysz, który był tu niedawno na górze wraz ze mną.
— Ten, który trzymał vaquera, potrafi zestawić złamane żebra?
— Ależ to specjalista. Wyprostował już niejedno złamane żebro.
— Sprowadźcie go więc.
Po krótkiej chwili Meksykanin sprowadził towarzysza; ten wszedł do pokoju z pewną siebie miną.
Józefa ledwie się trzymała na krześle.
— Jesteście chirurgiem? — zapytała.
— Troszeczkę — odparł.
— Umiecie leczyć złamane żebra?
— Naturalnie.
— Zbadajcie mnie więc.
Ułożyli Józefę w hamaku. Stosownie do zwyczajów, panujących w kraju, nosiła lekkie suknie, badanie więc nie sprawiało trudności.
Zacisnęła zęby, mimo to kilka razy jęknęła z bólu.
Nareszcie skończył badanie wrzekomy chirurg.
O anatomji nie miał większego pojęcia, aniżeli
Strona:Karol May - Czarny Gerard.djvu/136
Ta strona została uwierzytelniona.
130