Strona:Karol May - Czarny Gerard.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

każdy przeciętny awanturnik. Udawał jednak człowieka nauki.
— No i cóż — zapytała Józefa.
— Źle, bardzo źle, — odparł.
— Naprawdę? — rzekła przerażona.
— Jest tak źle, że zginęłaby pani na pewno, gdyby się zwróciła do jakiegoś partacza. Kopnięcie wywołało bardzo opłakane skutki. Złamał pani nietylko dziewięć żeber po lewej stronie, lecz poprzestawiał złamane na miejsce zdrowych. Nie każdy potrafi doprowadzić tę całą machinę do porządku.
— A wy?
— Mnie się uda bezwątpienia — odparł, uderzając się w piersi.
— Jak długo to potrwa?
— Cztery do pięciu godzin.
Józefa zbladła jak trup i wyszeptała:
— Pięć godzin? To coś niesłychanego!
— Coś niesłychanego? Dziewięć żeber to nie bagatelka! Co też sennorita opowiada? Kolega mój w Durango wyprostowywał jednej kobiecie trzy żebra w przeciągu jedenastu godzin. Gdy chora wyzdrowiała, okazało się, że dwa żebra wystawały z pleców.
— Boję się bólów — rzekła Józefa.
— To niebardzo boli. Będzie pani miała wrażenie, jakby sennoritę gryzła wielka pchła. A gdy w pewnej chwili trochę więcej zaboli, zaciśnie pani zęby i poprostu zemdleje. Pani to potrafi, nieprawdaż?
— Przypuszczam.
— A więc mogę zaczynać?

131