— Jeszcze jedno pytanie: czy będę mogła zaraz potem pisać?
— Skądże znowu! Wszystkie złamane żebra wylazłyby pani z pleców, jak u tej kobiety z Durango. Będzie sennorita musiała poleżeć w łóżku.
— W takim razie napiszę przed operacją.
— Będzie to bardzo bolesne.
— Zniosę ból.
— Oświadczam jednak, że z dziewięcioma żebrami sam sobie nie dam rady.
— Potrzebujecie pomocy? — zapytała, przerażona.
— Tak, musi ktoś uważać, aby żebra zupełnie nie wyleciały i musi je mocno trzymać. Może to zrobić obecny tutaj towarzysz.
— Dobrze, niechaj pomaga! Zawezwę was, gdy będę gotowa. Przyślijcie mi dwie służące.
Meksykanie oddalili się. Na dole balwierz rzekł do towarzysza:
— Jakże, dobrze to urządziłem?
— Wspaniale. Czyż rzeczywiście złamała dziewięć żeber?
— Skądże znowu? Powiedziałem to tylko poto, by otrzymać lepszą zapłatę, rozumiesz?
— Rozumiem doskonale. Jesteś spryciarz nad spryciarzami.
W kwadrans potem siedziała Józefa przy stole i pisała. Podtrzymywały ją na poduszkach dwie służące. Kazała zawołać jednego z podoficerów i zapytała:
— Znacie marszrutę ojca?
Strona:Karol May - Czarny Gerard.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.
132