Strona:Karol May - Czarny Gerard.djvu/15

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak jest. Nie wiem tylko, czy się pani spodoba ta niespodzianka.
— Spróbujmy w każdym razie. Już zamknęłam oczy.
Gerard zbliżył się, objął ją ramieniem, przycisnął ku sobie i, zanim zdążyła oczy otworzyć, pocałował kilka razy w usta. Szepnął przytem:
— Dziękuję ci, droga, kochana Rezedillo! Nie zapomnij o mnie, jeżeli kiedyś znajdziesz prawdziwe szczęście.
Po tych słowach wypuścił ją z objęć. Gdy otworzyła oczy, była sama w pokoju.
Tymczasem Gerard zbiegł po schodach i uciekł do izby, w której pozostawił strzelbę. Ująwszy broń w ręce, chciał wyjść. Sępi-Dziób zapytał:
— Cóż się stało? Czy nieprzyjaciel się zbliża?
— Nie wiem. W każdym razie trzeba być wpogotowiu. Wyjdę na ulicę.
— Idę razem z wami.
Jankes również zabrał strzelbę. Wyszli razem. W oczekiwaniu wroga postanowili stać na warcie. Okazało się to zbyteczne, gdyż w tejże chwili dobiegło ich wołanie:
— Idą, idą!
Wszyscy chwycili za broń i ruszyli ku bramom. Wkrótce obrońcy zebrali się niedaleko wału ochronnego. Sternau wysłał do Pirnera kilku mieszkańców Guadelupy po amunicję. Potem porozstawiał obrońców wzdłuż wału, ciągnącego się tuż koło stoku skalnego. Nieprzyjaciel zbliżał się lądem; atak od strony rzeki zdawał się wykluczony.

9