strzelbę i spokojnie zszedł ze skały; po chwili stanął obok konia oficera. Odwaga Gerarda wzbudziła we Francuzie podziw. Gdy mu się bliżej przyjrzał, mimowoli ściągnął koniowi lejce.
— Na Boga, Czarny Gerard! — zawołał.
— Tak, to ja! — odparł Gerard spokojnie. — Obecność moja powie wam, czego się możecie spodziewać.
— Czegóż innego, jeśli nie zawładnięcia fortem?
— Co też wam strzeliło do głowy! Komendant przysyła mnie, abym się dowiedział, co macie nam do zakomunikowania.
— Żądam natychmiastowego oddania fortu na łaskę i niełaskę, zabito mi bowiem czterdziestu ludzi.
— To wszystko? Jest pan niezwykle skromny. Tych czterdziestu ludzi podniosło rapir na naszego komendanta; oto przyczyna ich śmierci. Padli w przeciągu dwóch minut, macie więc przedsmak tego, co was spotka w razie uporu. Mówić o wydaniu fortu byłoby śmieszne. Określenie zaś na łaskę i niełaskę zakrawa poprostu na szaleństwo.
— Niech pan nie zapomina, z kim pan mówi!
— Pah! Mały major rozmawia ze sławnym Gerardem, oto wszystko! Radzę panu poskromić swoją pychę, bo i pański oddział zostanie rozbity. Nikt nie wyjdzie cało. Zginie nawet wielbiciel Emilji.
— Brednie! Czyście zmysły potracili? Proszę zakomunikować swemu dowódcy żądania moje.
— To zbyteczne. Odpowiedź już dana.
— Czy to odpowiedź ostateczna? Oświadczam więc, że potraktujemy was bez litości.
Strona:Karol May - Czarny Gerard.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.
13